Beata i Bartłomiej Osiorowie z Wydmin szczęśliwie ukończyli swój autorski projekt „Zabiegamy o promocję Mazur”. W niespełna dwa tygodnie przebiegli prawie 400 kilometrów, odwiedzając agroturystyki, hotele i ciekawe miejsca na trasie. To nie wszystko. W ciągu dwunastu dni na mapie Mazur wybiegali napis CZYSTE MAZURY, zwracając w ten sposób uwagę na niekończący się problem zaśmiecania tej pięknej krainy.
„Każdy dzień, a właściwie każda trasa, była dla nas jedną literą napisu CZYSTE MAZURY. Wystartowaliśmy 29-go maja u podnóży Zamku Krzyżackiego w Nidzicy. Być może przez to nasze „C” wyszło lekko spłaszczone, ale widocznie takie miało być. W tym projekcie nie chodziło przecież o perfekcyjną kaligrafię. Naszym głównym celem było rozruszanie całej infrastruktury turystycznej po tej nieszczęsnej pandemii. Szczególną uwagę skierowaliśmy na miejsca mniej komercyjne i być może trochę rzadziej odwiedzane przez turystów. Nie sugerowaliśmy się przy tym ocenami w internecie, które wielokrotnie są krzywdzące i nieobiektywne. Oczywiście nie byliśmy w stanie zabiec wszędzie, ale patrząc z krótkiej perspektywy czasu już widzimy, że nasz projekt miał wielki sens. Całych Mazur na pewno nie zbawiliśmy, ale wielu lokalizacjom nadaliśmy nową energię i wiarę w to, że najgorsze mają już za sobą.
Wybieganie napisu CZYSTE MAZURY okazało się niezwykle skomplikowaną misją. Codziennie pokonywaliśmy od 25 do nawet 40 kilometrów. W Sumie 386,8 kilometrów i ponad 500 kilometrów w asyście na rowerze. Wbrew pozorom to nie bieganie w tym całym projekcie było najtrudniejsze. Logistyka wyprawy momentami rozkładała nas na łopatki i sprawiała, że po kilka godzin dziennie spędzaliśmy przy komputerze. Opracowanie przebiegu kolejnych tras tak, żeby nie wylądować na drogach szybkiego ruchu, ominąć wszystkie zbiorniki wodne i jednocześnie wybiegać konkretną literę czasami graniczyło z cudem. Przed wybiegnięciem każdą trasę weryfikowaliśmy na kilku niezależnych portalach mapowych, a mimo tego wielokrotnie lądowaliśmy w krzaczastych bezdrożach lub zmuszeni byliśmy biec przez zaorane pole miejscowego rolnika. Do tego codzienne zmiany miejsc noclegowych, pakowanie się, dobór sprzętu i szukanie czasu na regenerację. Musimy otwarcie przyznać, że litery „R” i „Y” kończące nasz projekt dały nam nieźle popalić. Dobrze, że nie przyszły nam do głowy jakieś dłuższe wyrazy…
Czy było warto? Oczywiście! Tak naprawdę sami trochę od nowa odkryliśmy Mazury, a szczególnie ich południowo-zachodnią część. To absolutnie wyjątkowa kraina, warta nieustannej promocji, ale z drugiej strony wymagająca dużego poszanowania i zachowania pewnej intymności. Dobrze, że jest taki naturalny balans między ilością dużych hoteli i małych, cichych agroturystyk. Pozostaje jeszcze problem śmieci. Po tych dwunastu dniach nasuwa nam się jeden, banalnie prosty wniosek; śmieci nie ma tam, gdzie nie ma człowieka… I nie chodzi tu wyłącznie o turystów, również o mieszkańców Mazur. Dajmy z siebie jeszcze więcej, żyjmy czyściej, w zgodzie i pełnej harmonii z naturą.
Nasz dwunastoetapowy bieg zakończyliśmy pod mostami kolejowymi w Botkunach. Pierwotnie metą miały być znane wszystkim Mosty w Stańczykach. Jednak na dzień przed finiszem, po raz kolejny na tej wyprawie, postawiliśmy na coś mniej znanego, niekomercyjnego. I po raz kolejny zostaliśmy oczarowani. Nieprzypadkowo Mosty w Botkunach nazywane są małymi Stańczykami. Warto odwiedzić to miejsce, jak również wiele innych, które polecaliśmy w naszych codziennych relacjach na stronie www.wioskabiegaczy.pl .
{gallery}2021/inne/6{/gallery}